reklama
reklama

Cudowna historia o niezwykłym spotkaniu i wielkiej miłości

Opublikowano:
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

ONA I DZIECKO Asia jest matką zastępczą Antosia, który nie miał prawa przeżyć, urodził się w 22 tygodniu ciąży, ważył 650 gramów. To nie jest pierwszy chory wcześniak w jej rodzinie. Kilka lat temu urodziła Jasia. Jest niepełnosprawny, choć dziś po nim tego nie widać. Razem z mężem wychowują czworo dzieci i są najszczęśliwszymi ludźmi na Ziemi.
reklama

Asia* uważa, że w życiu należy robić ważne rzeczy. I że nie polega ono na tym, żeby było łatwo, miło i przyjemnie. Jeśli więc dowiedziała się, że jest jakieś dziecko, które potrzebuje miłości, domu... to dla niej było normalne, że znajdzie to w ich rodzinie. To nie była  ekstremalna decyzja. Nie było strachu, że będzie ciężko, że mogą nie dać rady. Pojawił się spokój.

Adopcja była czymś normalnym

W jej głowie  myśl o adopcji była od zawsze. Już przed ślubem rozmawiała o tym z przyszłym mężem. Nie wiedząc, czy będzie miała swoje dzieci biologiczne, zawsze czuła tę wewnętrzną potrzebę.

- Zresztą w mojej rodzinie adopcja była czymś normalnym, dzieci były adoptowane, to nie był i nie jest temat tabu - podkreśla młoda mama.

Potem się urodziła trójka biologicznych dzieci, temat przycichł. Ich własne pociechy mają teraz 12, 9 i 7 lat, więc już są odchowane i powoli bardziej zajęte własnymi sprawami niż stałym kontaktem z mamą. 

Zrobiło się wygodnie, zbyt wygodnie

- Doszliśmy do takiego momentu w życiu, że zrobiło nam się tak... wygodnie, za bardzo - wzrusza ramionami Asia. Stworzyła się strefa komfortu, takie życiowe wygodnictwo. Zaczęły się im wolne wieczory, spokojne, mogli oglądać kolejne seriale na Netflixie. Mogli sobie dłużej pospać, przynosić kawki do łóżka. Zaczęły się wakacje, imprezy, bez stresu. Mieli czas dla siebie.

-  Nadeszła pandemia, wszystko zwolniło, zaczęło mi przeszkadzać, że mam tyle wolnego czasu - tłumaczy.

Były wprawdzie spotkania z ludźmi, ale prowadziła rozmowy właściwie o niczym, o błahych problemach, niedogodnościach, że fryzjer, że kino, że odwołane loty... i chyba żal jej było tych zmarnowanych godzin. Zaczęło ją to wręcz irytować. To siedzenie w telefonie, te zdawkowe kontakty, dyskusje o ilości kroków na smartwatchu czy cenie hybryd ją męczyły. Poczuła, że musi coś zrobić.

Wydawałoby się, że wystarczy, że skoro z najmłodszym biologicznym synkiem przeszli bardzo trudną drogę, to teraz ma być łatwiej.

Zadziały się cuda

 Jasiek jest dzieckiem niepełnosprawnym, ale dzięki determinacji rodziców prawie tego nie widać. Mimo bardzo złych diagnoz, zaczął super funkcjonować. 

- I poczułam, że mam dług wdzięczności wobec Pana Boga i muszę coś jeszcze zrobić – podkreśla ze spokojem. 

Już 7 lat temu, po urodzeniu Jasia młodzi rodzice wypracowali niejako własna filozofię „przetrwania”.  Asia nigdy nie zaprzeczała diagnozom lekarzy, nie kłóciła się z nimi. Akceptowała to, co jest i szukała rozwiązań. Nie marnowała czasu i sił na walkę z faktami. 

- Skoro stwierdzono u mojego wcześniaka mózgowe porażenie dziecięce, to skupiałam się na tym, co ja mogę teraz z tym zrobić, a nie, dlaczego to nas spotkało – spokojnie tłumaczy doświadczona kobieta. Nauczyli się żyć z chorobą synka, ale nie w jej cieniu.

 Pierwszy rok życia trzeciego dziecka spędziła więcej w szpitalach niż w domu. Mając dwójkę starszych zdrowych dzieci, w pewnym momencie rodzice świadomie zrezygnowali z kolejnych odosobnionych turnusów rehabilitacyjnych na rzecz wspólnego, rodzinnego wyjazdu w pięcioro nad morze. I zadziały się cuda.

- To że dziś 7-latek tak funkcjonuje, to wspólny sukces całej rodziny, także dzieci - zaznacza z dumą.

Do południa zajmowała się tylko chorym dzieckiem, ale po południu była matką dla wszystkich trojga. Dziś trudno dostrzec niepełnosprawność Jasia, który ma niezwykły dar i ogromny talent muzyczny.

Jak zobaczyli chorego Antka, to coś w nich pękło

Kiedy wszystko się ułożyło myślała, że może musi wrócić do pracy, spełniać się zawodowo, że tam na nią czeka jakieś zadanie? Praca w służbie zdrowia, i to przy małych dzieciach zawsze jest rodzajem misji. Jesienią 2020 rozmawiała z pewną panią doktor o problemach zdrowotnych Jasia, od słowa do słowa, zaczęły rozmawiać bardziej prywatnie. 

Któregoś dnia lekarka zadzwoniła do Asi. Opowiedziała o tym, że badała bardzo chorego małego chłopca i pomyślała, że może to jest to dziecko, którym chcieliby się zaopiekować. 

- Antek miał wtedy kilka miesięcy. To było przed świętami Bożego Narodzenia  i pomyślałam wtedy, że może to puste miejsce przy stole powinno być zajęte - tłumaczy młoda mama.

Nie czuła się gotowa, były obawy, aczkolwiek pojawiła się ta myśl, że to jest to, czego jej brakuje.

- Ja go jeszcze nie znałam, ale mi go już brakowało w głębi serca - zdradza wzruszona. 

Skontaktowali się z tym ośrodkiem, gdzie mały mieszkał. Jak zobaczyli Antka, to coś w nich pękło, nie było odwrotu. Miał wtedy 8 miesięcy. Drugi raz się spotkali  2 miesiące później, gdy zabierali synka do domu. To było malutkie, bardzo chore dziecko, którego szanse na adopcje były właściwie zerowe.

Dzieci przyjęły Antka z miłością

Swoim dzieciom nic nie mówili, zanim nie podjęli ostatecznej decyzji. Ale przyjęły to całkiem normalnie. Przy czwartym dziecku, jej zdaniem, właściwie nie ma różnicy. Nie ma tej typowej zazdrości, ale każdy domaga się swojego czasu, tej uwagi. 

- Nie zapominamy o nich, tak jak nie zapominaliśmy o starszych dzieciach, gdy walczyliśmy o zdrowie naszego trzeciego dziecka – zaznacza rozmówczyni.

Uważa wręcz, że dzięki tej sytuacji jej biologiczne dzieci uczą się ważnej rzeczy, że są ludzie chorzy, niepełnosprawni, którzy wymagają większej opieki. O ile wcześniej, przy wielotygodniowych pobytach w szpitalu z wcześniakiem, starsze dzieci przeżywały jej nieobecność, o tyle teraz są bardziej dojrzałe.

- Reagują wspaniale, bo same mówią „Mama jedź z nim, żeby on tam nie był sam” - dodaje z dumą Asia. 

650 gramów cudu życia

Widzi też, jak jej 12-latka uczy się macierzyństwa, opieki nad dzieckiem, przewijania, usypiania, podawania niektórych leków. Oczywiście, nie wymaga od niej regularnej pomocy, to przychodzi samoistnie.  Podkreśla, że bardzo zaskoczył ją rezolutny 9-latek, który po kilku tygodniach razem stwierdził, że „on wiedział, że się będzie cieszył na tego brata, ale nie wiedział, że aż tak bardzo”. Jego opiekuńczość jest zaskakująca. 

Każdy z nich odnalazł się w tej sytuacji. Maluch podkreślił w nich same dobre cechy, przypomniał im, że są dla siebie nawzajem dobrzy i potrzebni.

- Muszę dodać, że jego obecność w naszym życiu przyciągnęła wielu wspaniałych ludzi - podkreśla z radością kobieta.

Wielu lekarzy ma z nimi stały kontakt, określają Antosia w kategorii cudu, który trwa. Jego poród w 22 tygodniu ciąży i pierwsze godziny właściwie odbierały mu szanse na przeżycie. Miał 650 gramów, ciąża nie była ani planowana ani zaopiekowana. 

Zaakceptuje każdy zły moment

- Ja wierzę i w Boga i w medycynę, aczkolwiek tutaj nie było od początku medycyny - konkluduje młoda matka.

Dowiedziała się, że po porodzie wcześniak został pozostawiony sam sobie, i dopiero jego silna wola i chyba siły wyższe zadecydowały, że ostatecznie podjęto się go ratować. Przyznaje, że szukała odpowiedzi u wielu lekarzy, jednak nie znalazła medycznego wytłumaczenia tego, że mimo wszystko malec żyje. Jej zdaniem, skoro Antek przeżył, to po coś jest na tym świecie, ma jakiś cel, którego nikt z nas jeszcze nie zna.

- Czuję się wyjątkowa, będąc jego mamą - tłumaczy wzruszona.

Czasami słyszy, gdy ktoś mówi do malucha „ale ci się udało, że trafiłeś do takiej rodziny”  Uśmiecha się, ale w głębi duszy protestuje:

- Uważam, że to my mieliśmy szczęście, że on pojawił się właśnie u nas.

Niespełna roczny chłopczyk wyszedł już z tylu poważnych problemów zdrowotnych, że nie musi być idealny, super zdrowy, to nie jest ich cel sam w sobie.

- Zrobię wszystko, by mu pomóc, ale zaakceptuję każdy zły moment – stwierdza z przekonaniem.

Wystarczy jej wiara, że cokolwiek się zdarzy w życiu przybranego synka, nie będzie sam. Ma dom, rodziców, rodzeństwo, babcie i całą armię ludzi, którzy mu dobrze życzą. 

 My przetrwamy!

Paradoksalnie, fakt, że już raz walczyli o zdrowie wcześniaka, pomaga im i tym razem, w  kolejnej batalii, tym razem o sprawność Antosia. Już wiedzą, że 90 % działań  trzeba zrobić prywatnie, jakie badania, jakie kroki podjąć. Oni wcale nie „dają radę”... po prostu akceptują każdy kolejny dzień, lepszy czy gorszy.

I teraz, mądrzejsi o tamte doświadczenia, nie zakładają tego, że ich kolejne dziecko musi osiągnąć tyle co np. biologiczny wcześniak. Nie tylko w kwestii sprawności fizycznej czy intelektualnej, ale i talentów, jakie ujawniły się u ich niepełnosprawnego syna.

-Może być zupełnie inaczej, ale my to przetrwamy - podkreśla z przekonaniem.

Ich dzieci idą swoją drogą, nie wybierają za nie.

- Nawet nasz utalentowany Jaś, chociaż gra na 9 instrumentach, komponuje i naprawdę ma dar... nie będzie przymuszany do szkoły muzycznej – mówi Asia.

Teraz Jasiek nie chce być nagrywany i oni to akceptują, chociaż wielu ludzi dopytuje ich  o kolejne klipy na YouTubie.

Nie znam szczęśliwego małżeństwa, które jest bez Boga

Obaj ich wcześniacy przyjechali do domu w Wielki Post, więc Wielkanoc była dla tej rodziny momentem szczególnym. I o ile nie mieli wtedy czasu na udział w zgromadzeniach i długo nie mogli uczestniczyć w mszach, to w żaden sposób nie stracili wiary.

-  Dla mnie modlitwą jest każdy dzień – mówi Asia.  - Postrzegam to wszystko jako Boży plan. Na rekolekcjach w lutym dwa lata temu  gdzieś tam wspomnieliśmy o adopcji, ale pozostawiliśmy to Bogu. Przez 10 miesięcy Bóg działał, chyba czekał, aż będziemy gotowi -  dodaje z przekonaniem.

Wprawdzie nie afiszują się ze swoją wiarą, ale spotykają ludzi, którzy mimochodem, właśnie z powodu wspólnych przekonań, im tę drogę ułatwiają. 

- Ja naprawdę podziwiam ludzi, którzy deklarują, że nie wierzą - stwierdza bez przekąsu.

Ona bez wiary nie dałaby rady. Bo trzeba coś mieć, co trzyma nas w życiu.

- Nie znam szczęśliwego małżeństwa, które jest bez Boga - dodaje Asia.

Jak podkreśla, wielu ludzi wierzy teraz tylko w pozory, w wykreowane obrazki szczęścia na facebooku i instagramie, a na co dzień mają jedynie alkohol, antydepresanty i samotność.

Antek sięga w głąb naszej duszy

Spotkali sie z różnymi reakcjami na ich decyzję o adopcji. Nikogo nie pytali o zdanie, po prostu oznajmili wszystkim. Wielu to wcale nie zaskoczyło, mówią po prostu, że dadzą radę. Ale niektórzy „podziwiają” ich, co Asię trochę irytuje.

- Niestety, spotkałam się też z reakcją lekarza na SORZe, którego dziwił nasz entuzjazm i – zupełnie nas nie znając - negował naszą świadomość i zdrowy rozsądek – podkreśla bohaterka artykułu.

Są też tacy, którzy martwią się na zapas studiami ich małoletnich dzieci, czy w ogóle przyszłością tej powiększonej rodziny. 

Dzisiaj może powiedzieć, że podjęli słuszną decyzję.

- On potrafi tak głęboko spojrzeć w oczy, jakby sięgał w głąb naszej duszy - przekonuje mama Antka. - Jestem zachwycona, czuję się wyróżniona tym, że trafił właśnie do nas. On był tym brakującym elementem układanki, po kilku miesiącach zapomniałam, że go nie urodziłam - kwituje.

Najważniejsze jest małżeństwo

Chociaż wydawałoby się, że dzieci w tej rodzinie są na pierwszym miejscu, to zdaniem Asi najważniejsze jest małżeństwo.

- Muszę być ja i musi być mój mąż - podkreśla młoda matka. 

Uważa, że każde kolejne dziecko, zdrowe czy chore jest w pewnien sposób dodatkiem do ich dwojga. Jedynie dbając o swoje potrzeby jako małżeństwa, mogą zadbać o potrzeby rodziny a więc i dzieci. Przyznaje, że są trudne momenty, ale rozmawiają i wspólnie szukają rozwiązań. Przed nimi kolejne szpitale, operacje, nieprzespane noce, jednak już dziś wiedzą, że to minie. Trzeba przetrwać, wspólnie. Przynaje też, iż mąż nie był od początku strasznie zaangażowany, potrzebował  czasu, by poczuć ojcowską miłość.

- Ale teraz jestem czasami zazdrosna o ich kontakt - śmieje się Asia.  

Ludzie sukcesu zazdroszczą nam celu w życiu

Wielu ludzi sukcesu, na wysokich stanowiskach, majętnych, majacych domy, samochody i super wakacje za granicą itd... im zazdrości.

- Nie mogłam tego wcześniej zrozumieć, ale teraz już wiem, że zazdroszczą nam celu w życiu. Tego sensu - tłumaczy.

I teraz ta kawa, którą uda jej się wypić w łóżku raz na kilka tygodni, smakuje bardziej. A jeśli przynosi ją jej mąż, to jest najsmaczniejsza. Te spacery, na które może wychodzić po wielu miesiącach spędzonych w domu są dla niej lepsze od egzotycznych wakacji. Nie ma ważniejszych rzeczy. Mimo zmęczenia, każdego dnia cieszy się, że Antoś jest z nimi. 

 

*Historia jest prawdziwa, imiona bohaterów zmienione

Znasz ciekawą hostorię, którą moglibyśmy opisać, a może sama chcesz to zrobić? napisz do nas redkacja@magazynona.pl

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama