Życie Ewy Rostankowskiej praktycznie od zawsze związane jest z tańcem. Nie przerwała nawet tego poważna choroba, jaką jest stwardnienie rozsiane. Udowadnia, że nawet poruszając się na wózku inwalidzkim, można czerpać z życia pełnymi garściami.
Staram się trzymać zdania, że to ja mam chorobę, a nie ona mnie. Bywa ciężko, ale ja znam wroga i albo zacznę z nim współpracować, albo polegnę. Jako sportowiec walczyłam najpierw o sukcesy teraz o sprawność. Wiem, że dużo osób nie radzi sobie psychicznie z chorobą. Poddają się i przestają „żyć”. Próbuje pokazać, że choroba, chociaż ciężka nie musi zabierać nam marzeń i chociaż mocno ograniczeni fizycznie możemy dać wiele innym. Wózek to tylko inna forma poruszania się — opowiada nam pani Ewa.
Dostała od życia najpiękniejszy dar — mogła robić to co kocha
Mistrzostwo Europy Środkowej, wicemistrzostwo Szwecji — to tylko niewielka część tytułów, które Pani Ewa wraz z mężem Jarosławem zdobyła podczas trwania kariery tanecznej. W 1995 roku małżonkowie wspólnie stworzyli szkołę tańca, w której byli również instruktorami. Żyła na pełnych obrotach, pracę w szkole nadal łączyła z własnymi treningami tanecznymi. Wtedy to pojawiły się pierwsze symptomy choroby — dziś już o tym wie, wtedy brała to na karb zmęczenia.
Ilość godzin spędzona na parkiecie (ucząc i wciąż trenując) powodowała, że pojawiały się różne objawy, które brałam na karb zmęczenia niż objaw jakiejkolwiek choroby. Gdy zbyt mocno zaczęłam ciągnąć lewą nogę, rozpoczęła się moja wędrówka w poszukiwaniu przyczyny i ewentualnego rozwiązania problemu. Niestety nie takiej diagnozy się spodziewałam — mówi pani Ewa. Jak sama przyznaje, diagnoza nie była dla niej szokiem, patrząc teraz z perspektywy czasu, nie do końca ją wtedy przyjęła do świadomości. Nie była już wtedy aktywną tancerką, a prowadzenie zajęć jako instruktorka nie sprawiało jeszcze zbyt dużego problemu — opowiada.
Stwardnienie rozsiane zabrało siły, ale pokazało inne możliwości
Niestety mijający czas powodował, że pani Ewa uświadamiała sobie, że coraz mniej może. Pandemia i upadek, którego skutkiem było złamanie kości ramiennej, przyczyniły się do posunięcia choroby. To właśnie wtedy pojawiły się spore problemy z poruszaniem. Pani Ewa musiała zaakceptować wózek inwalidzki, co jak sama przyznaje, nie było łatwe.
Nie byłam wstanie już prowadzić zajęć ponieważ samo poruszanie się stanowiło dla mnie problem. Musiałam zaakceptować wózek. Trochę to trwało ale teraz wiem, że dzięki niemu( jakkolwiek to zabrzmi) mogę znowu być aktywna i robić to co kocham - opowiada.
Obecnie nasza bohaterka prężnie działa w internecie prowadząc bloga SMerfowe opowieści gdzie pokazuję, że osoby borykające się z poważną chorobą mogą żyć nadal aktywnie. Jak się okazuje, swoim stylem życia inspiruje do działania też zdrowe osoby.
Nie raz słyszę opinie, że oglądając moje filmy osoby zdrowe, mobilizują się do aktywności, bo skoro ja na wózku mogę to wstyd, żeby zdrowy się migał. Cieszę się, że mogę być dla kogoś motywacją — relacjonuje pani Ewa.
Nadal też oczywiście prowadzi zajęcia z dziećmi jako instruktorka, a praca ta stanowi dla niej źródło energii i siłę do działania.
Dzięki nim znowu mam marzenia i plany a radość w ich oczach jest najlepszą zapłatą. Na parkiecie nie widzimy swoich ułomności i ograniczeń. Żyjemy muzyką i tańcem, który przełamuje bariery — opisuje.
Jak przyznaje dostała od życia najpiękniejszy dar, mogła robić to, co kocha, pracując z tymi, których uwielbia.
Przeczytaj także:
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.