Zawsze podziwiam mężczyzn, którzy potulnie chodzą za swoimi kobietam w sklepach z odzieżą. Przynoszą im do przymierzalni inny rozmiar i muszą odpowiedzieć w idealny sposób na śmiertelnie trudne pytanie:
-I co, jak sądzisz?
-No... ładnie
-Ale czy nie pogrubia tutaj? (to pytanie killera)
-No..., nie, kochanie
-Chyba jednak pogrubia, Nie biorę
I wybory zaczynają się od nowa. Obserwuję często w sklepie takie pary. Czasem facieci siedzą znudzeni ze wzrokiem w telefonie i pilnują toreb, a czasem usługują i biegają z nową partią odzieży. Nie wiem, czy są to mężowie kur domowych (pisałam o nich tutaj w tekście "Kobieta pracująca kontra kura domowa") czy też odwrotnie biznesmenek, które utrzymują kura domowego? A może po prostu mają wzorową relację i uwielbiają wszystko robić razem?
Grube kolaniska
Moje zakupy z mężem zawsze kończą się awanturą, dlatego wchodząc do galerii ustalamy, za ile minut się spotykamy z zakupami. Może dlatego, że raz zapytałam czy dobrze wyglądam w sukience i usłyszałam: ”No nareszcie masz sukienkę, która zasłania twoje grube kolaniska.” Zakupy robię więc sama i nawet nie potrzebuję do tego przyjaciółki. Za to inne rzeczy lubię robić z koleżankami.
Testosteron
Jak w każdą sobotę, punktualnie o 9.00 wystartowałam z koleżanką w Parkrun (Jeśli jest u Was takie wydarzenie polecam z całego serca). Nie biegnę, jak większość uczestników, ale maszeruję i w trakcie tego marszu oczywiście gadam z innymi babeczkami, które ze mną wędrują.
Któregoś dnia dołączyła do nas nowa uczestniczka. Jakieś sto metrów przed nami szedł jej mąż. Nagle zaczął biec. - O! Testosteron zadziałał - powiedziałam z uśmiechem, a ona zaczęła opowiadać że kiedy chodzą na rodzinne kręgle zawsze się z córką nabijają z męża i syna, bo włącza im się tryb rywalizacja. Każdy rzut kulą do kręgli jest sprawą wagi państwowej, a pojedynek toczy się na śmierć i życie.
Przypomniałam sobie od razu rodzinny wypad na kajaki. Moja przyjaciółka zadecydowała, że płyniemy razem, nasze córki stanowiły drugą załogę, a panowie płynęli z synami. Powiedzmy sobie szczerze: nie byłyśmy z przyjaciółką najlepszymi kajakarkami na świecie, raczej rywalizowałyśmy o zajęcie ostatniego miejsca w tej kategorii.
Właściwie przez większość spływu nasz kajak był odwrócony tyłem i trudno nam było sprawić by dziób był znowu z przodu, bo taiłyśmy się bez przerwy ze śmiechu. Co chwile tamowałyśmy drogę innym i przepraszałyśmy przyznając, że raczej marne z nas kajakarki.
- Jak dobrze, że płyniemy razem, bo jak byśmy płynęły z facetami, to cały czas chcieliby być najlepsi i wyzywaliby nas, że źle tym wiosłem machamy, a tak świetnie się bawimy - powiedziała w pewnym momencie moja przyjaciółka.
Dokładnie tak by było! - przyznała nowa towarzyszka marszowania, gdy skończyłam opowiadać historię. -Byłam ostatnio na takim spływie i słyszałam ciągle jak jeden facet krzyczał do swojej córki:
- No jak płyniesz?! W prawo, no w prawo! Ja p… nie wiesz, w którą to jest prawo?!
- No mówiłem, mówiłem, że tak się to skończy. Co za beznadzieja!
Naśladowała faceta idealnie. Poczułam się, jakbym tam była. Niestety, innych opowieści nie usłyszałam, bo w pewnym momencie nasza nowa towarzyszka zaczęła biec. Może poczuła zew, może i u niej zadziałał testosteron, a może po prostu zaniepokoiła się o swego męża, który zniknął nam z pola widzenia?
Pan w zielonej koszulce
Wcześniej ja opowiedziałam historię z poprzedniego Parkrunu. Gdy robiłyśmy pierwsze okrążenie na ławeczce siedziały panie, gdy robiłyśmy drugie również tam były, przy trzecim zapytały:
-A ile Wy tych okrążeń robicie?
- Trzy - odpowiedziałam.
- Czyli już ten pan w zielonej koszulce nie pobiegnie. To idziemy - powiedziały.
Może więc warto jednak robić większość rzeczy ze swoim facetem, bo zawsze gdzieś mogą na ławce siedzieć inne panie?
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.