Jedzenioholizm, nazywany również nadmiernym jedzeniem lub kompulsywnym jedzeniem, to zaburzenie odżywiania charakteryzujące się nawracającymi epizodami nadmiernej konsumpcji pokarmów, często w krótkim czasie, pomimo braku uczucia głodu. Osoby cierpiące na jedzenioholizm często tracą kontrolę nad ilością spożywanego jedzenia i mają trudności z zatrzymaniem się, nawet gdy odczuwają ból lub dyskomfort. Jedzenioholizm jest tematem często pomijany i bagatelizowany w naszym społeczeństwie, co sprawia, że wiele osób zmagających się z tym problemem czuje się izolowanych i niezrozumianych. Dlatego tym bardziej warto poznać historię Anety, która odważyła się podzielić swoim doświadczeniem w walce z chorobą jedzenioholową.
Pamiętasz kiedy zaczęły się Twoje problemy z nadmiernym jedzeniem?
Okazuje się, że problemy z jedzeniem miałam już w szkole podstawowej, ale ich świadomość przyszła kilka lat temu, w trakcie terapii grupowej, na którą uczęszczałam. Przez wiele lat jadłam bardzo dużo i w ogóle nie zdawałam sobie z tego sprawy.
A kiedy zauważyłaś że jest to problem z którym nie dajesz już sobie sama rady?
Jakiś czas temu przestałam radzić sobie z emocjami i otaczającym światem. Dostrzegłam, że ciągle popełniam te same błędy i miałam wrażenie, że „uderzam głową w ścianę”. Podjęłam wtedy decyzję, że czas na terapię. To była trudna decyzja, bo wymagała ode mnie schowania do kieszeni dumy i wstydu. Pierwszy cykl terapii trwał 3 lata i pod koniec uświadomiłam sobie, że uporządkowałam wiele przestrzeni, ale jest jedna, z którą zupełnie sobie nie radziłam. Było to oczywiście jedzenie. Początkowo wydawało mi się, że poradzę sobie z problemem sama. Wystarczy trochę silnej woli i dokształcenia w kierunku zaburzeń jedzenia. Byłam taką trochę „Zosią Samosią”. Żyłam w przekonaniu, że jest to bardzo wstydliwy problem i napewno tylko ja się z nim zmagam. Po roku tych zmagań okazało się, że jest jeszcze gorzej. Przybyły kolejne kilogramy i moje samopoczucie było na naprawdę niskim poziomie. Wtedy postanowiłam poszukać pomocy na zewnątrz i dzisiaj uważam, że ta decyzja uratowała moje życie.
Kiedy powiedziałaś sobie samej - stop i postanowiłaś zawalczyć o własne zdrowie?
Był moment przełomowy, kiedy poczułam, że moje narządy wewnętrzne przestają prawidłowo pracować i nie byłam w stanie funkcjonować. To było podczas tego jednego roku, kiedy wydawało mi się, że poradzę sobie sama. Trafiłam wtedy z polecenia do pani doktor, która była bardzo empatyczna i nie zignorowała moich zaburzeń jedzenia. Zostałam wtedy uświadomiona, że moje złe samopoczucie wynika ze sposoby mojego życia. Nadmiar jedzenia i ilość kilogramów sprawiały, że każdego dnia pracowałam na to, by moje życie skończyło się przedwcześnie. To był moment, kiedy podjęłam decyzję, że chcę żyć i chcę zawalczyć o to życie niezależnie od tego jak będzie trudno i jak bardzo będzie to proces bolesny.
Zaciekawiło mnie pewne porównanie, w którym jedzenie przyrównujesz do alkoholu. Mówisz otwarcie, że w pewnym momencie życia upijałaś się wręcz jedzeniem. Skąd takie porównanie?
Czy kiedyś upiłaś się alkoholem? Nawet jeśli nie, to zapewne wiesz jakie objawy ma upojenie alkoholowe. Problemy ze wzrokiem, trudności w poruszaniu się, brak jasności umysłu, wypowiadania się etc. Kiedy zaczynasz jeść raz dziennie, a ja jadłam non stop od rana do wieczora z niewielkimi przerwami, wtedy jedzenie otumania i działa podobnie jak alkohol. Masz mętny wzrok, przestajesz trzeźwo myśleć, jesteś otępiała i nie jesteś w stanie podnieść się z kanapy. W takich sytuacjach często zasypiałam nie będąc nawet tego świadoma. Budziłam się nad ranem z kolejnym kacem moralnym. Porównanie powstało, aby przybliżyć namiastkę problemu osobom, które nigdy nie miały zaburzeń jedzenia. Wydaje mi się, że tym porównaniem najłatwiej wytłumaczyć, czym jest zniewolenie jedzeniem.
Dla Ciebie jedzenie w lodówce było substytutem bezpieczeństwa. Kiedy pojawiała się choćby niewielka wolna przestrzeń wzbudzało to Twój niepokój?
Zgadza się. Trochę żałuję, że nigdy nie zrobiłam zdjęcia mojej pełnej lodówki, ale wtedy było to dla mnie normalne i nie wyobrażałam sobie, że mogłoby być inaczej. Wszystkie wolne środki, którymi dysponowałam wydawałam na jedzenie. Wydawało mi się, że jeśli mam dużo jedzenia w lodówce to niezależnie od tego, co mnie spotka poradzę sobie ze wszystkim. Było to oczywiście złudzeniem. Dzisiaj największą przestrzeń w mojej lodówce zajmuje światło i… jest mi z tym bardzo dobrze.
W jednym z postów zamieszczonych na Instagramie napisałaś “Choroba jedzenioholowa doprowadza nasze życie do ruiny”. Doświadczyłaś tego na własnej skórze?
Tak. Choroba jedzenioholowa sprawiła, że zaczęłam się alienować, wstydzić swojego ciała i swojego zachowania. Próbowałam wiele rzeczy ukryć. Zaczęłam źle o sobie myśleć. Poczucie wartości spadło do poziomu daleko poniżej „zera”. Miałam same negatywne myśli o sobie i swoim życiu. Miałam problem z podstawowymi rzeczami, na przykład żeby kupić jakieś estetyczne ubranie, zawiązać buty, wejść na drugie piętro bez windy, podbiec do tramwaju czy przejść kilkaset metrów bez zadyszki. U lekarzy zawsze słyszałam, że powinnam schudnąć i mniej jeść, i że przecież to nic trudnego. Trudno było też otrzymać dobrą pracę, bo kto zatrudni osobę, której nieustannie brakuje powietrza i szybko się męczy? Żeby się pocieszyć zajadałam emocje, a w zasadzie zagłuszałam je i otępiałam jedzeniem. To choroba, która bardzo upadla człowieka. Sprawia, że w którymś momencie sięgasz dna. I albo to dno ciągle przesuwasz i ja tak robiłam przez wiele lat, albo spinasz się i zaczynasz od najmniejszych zmian.
Co w chorobie jedzeniowej z Twojego doświadczenia jest najtrudniejsze?
Najtrudniejszy jest brak zrozumienia ze strony najbliższych, ale również myślenie o tym problemie jak o chorobie, zaprzestanie wstydzenia się choroby, wytłumaczenie znajomym dlaczego nie będziesz umawiać się na wspólne biesiadowanie, czy, że porcja jedzenia, którą zjadłaś jest wystarczająca i nie możesz wziąć dokładki.
Czy spotkałaś się kiedykolwiek z bagatelizowaniem problemu jedzenioholizmu przez inne osoby.
Tak. Bardzo często. Mniej więcej 95% osób, które nie miały zaburzeń jedzenia bagatelizuje problem. Praktycznie nikt z mojego otoczenia nie rozumie z czym się zmagam. Kiedy zaczęłam terapię jedzenioholową zaczęłam wprowadzać do swojego życia rekomendowane zmiany. Na przykład przestałam zapraszać znajomych na wspólne biesiadowanie. Miałam wtedy stałe, małe grono znajomych, z którymi dość często spotykaliśmy się u mnie i przy dobrym jedzeniu spędzaliśmy wesoło czas do późnych godzin. I nagle to się skończyło. Na wstępnym etapie leczenia wskazane jest, aby unikać wszelkich spotkań z jedzeniem, żeby nie potęgować kolejnych sytuacji z przyzwoleniem na jedzenie. Usłyszałam wtedy, że stałam się gorszą wersją siebie.
Była też sytuacja, kiedy jedna z bliskich mi osób, kiedy dowiedziała się o chorobie, początkowo przyjęła tę informację, a za jakiś czas zadzwoniła z zaproszeniem na jakieś wyjątkowe spotkanie połączone z biesiadowaniem. Zostały wtedy powiedziane słowa „jeszcze tylko ten jeden raz”. Dla mnie oznacza to tyle samo, co powiedzenie niepijącemu alkoholikowi, że jeden kieliszek mu nie zaszkodzi. Niestety zaszkodzi i to bardzo.
Słyszałaś słowa typu - Co to za problem, wystarczy przecież tylko mniej jeść?
Tak. Było sporo takich sytuacji, ale jedna utkwiła mi mocno w pamięci. Próbowałam wytłumaczyć bliskim znajomym, o co chodzi w tej chorobie i dlaczego tak ważne jest, aby nie uczestniczyć w spotkaniach z jedzeniem, dostałam wtedy radę, że jeśli moi znajomi mają z czymś problem to po prostu przestają to robić i koniec i powinnam zrobić podobnie. Było dla nich oczywiste, że jeśli mam problem z nadmiernym jedzeniem to po prostu trzeba przestać jeść. To niestety nie jest takie proste. Wiele razy słyszałam też „dobre rady” typu: nie jedz tyle, może już starczy, lepiej Cię ubierać niż karmić, masz żołądek bez dna, nie wypada tyle jeść itp. To bardzo krzywdzące dla osoby, która ma obsesję jedzenia i nie myśli o niczym innym jak tylko o tym, co i kiedy zje kolejny produkt. Osoba chora ma jeden cel: zjeść kolejną porcję jedzenia nieważne co, ważne żeby było dużo i zapełniło żołądek oraz przytępiło zmysły.
Czy patrząc obecnie z perspektywy czasu wiesz z czego wynikało Twoje chorobliwe podejście do jedzenia?
Z wielu rzeczy, które nałożyły się na siebie jednocześnie, szczególnie we wczesnych latach mojego życia. Nie jestem gotowa, aby mówić o wszystkich.
Podziel się tylko tym co uznasz za stosowane
Przeżyłam w swoim życiu okres, kiedy moi rodzice mieli problem z pracą i w domu nie było jedzenia. Dosłownie nie było jedzenia. Pamiętam, że rarytasem był chleb z ketchupem. To był czas, kiedy zaczęłam marzyć, wręcz fantazjować o jedzeniu. O wszystkich pysznych rzeczach, które kiedyś zjem. Kiedy jedzenie w końcu się pojawiło, próbowałam najeść się na zapas. Nikt mi wtedy nie powiedział, że jutro jedzenie też będzie i nie muszę jeść na zapas.
Drugą rzeczą trudniejszą, była świadomość, że byłam dzieckiem niewidocznym/niedostrzegalnym przez moich rodziców. Kiedy jadłam zbyt dużo, wtedy zwracano na mnie uwagę. Oczywiście zawsze była to negatywna uwaga typu „zamknę lodówkę na kłódkę”, ale dla mnie najważniejsze było to, że ktoś się do mnie odezwał i na mnie spojrzał. Dzisiaj oczywiście dostrzegam patologię tej sytuacji, ale wtedy to był mój sposób na zwrócenie uwagi rodziców. Jeśli była uwaga rodziców, było poczucie bezpieczeństwa i tu wracamy do początku pytań.
Jak wyglądał i wygląda Twój proces zdrowienia?
Ten proces rozpoczął się trzy lata temu i nadal trwa. Nadal mam poczucie, że jestem na początku tej drogi. Za mną wiele porażek i kilka sukcesów. Wspomniałam wcześniej, że pierwszy rok, kiedy próbowałam sobie pomóc sama przyniósł frustrację oraz dużą dawkę wiedzy o samej chorobie. Był to jednak wierzchołek góry lodowej. Nie byłam wtedy świadoma jak podstępna jest to choroba oraz, że trzeba nauczyć się funkcjonować na nowo, rezygnując z wielu dotychczasowych nawyków. Po pierwszym spotkaniu terapii grupowej byłam przerażona i chciałam uciec. Powiedziano nam m.in., że jeśli chcemy zmienić swoje życie to rekomendacja jest taka, aby zmienić pracę w sytuacji, gdy jest ona związana z jedzeniem. Byłam wtedy na etapie rozkręcania biznesu cukierniczego. Aby wysondować rynek, zaczęłam piec ciasta dla znajomych. Okazało się to dużym sukcesem. Miałam bardzo dużo zleceń, sporo zainwestowałam w sprzęt. I nagle miałam z tego zrezygnować. Była to pierwsza tak duża i trudna decyzja, którą podjęłam. Zrealizowałam bieżące zlecenia i przestałam piec. Nie było to łatwe. Przez wiele miesięcy otrzymywałam zapytania i kilka osób obraziło się na mnie, kiedy odmówiłam. Było to trudne doświadczenie, ale wiedziałam, że stawką jest moje życie.
Musiałaś chyba trochę nauczyć się żyć na nowo?
Powoli zaczęłam uczyć się jadać regularnie. Stałe godziny posiłków i stała ilość jedzenia były najtrudniejsze. Nadal nie zawsze mi się udaje i nadal upadam. Dużym sukcesem jest prawie pusta lodówka, porcjowanie ugotowanego jedzenia i nie gotowanie porcji jak dla wojska. Unikam produktów, które są tzw. zapalnikami czyli produktów wobec, których jestem bezsilna i nie potrafię się im oprzeć. Unikam biesiadowania i jedzenia na mieście. Przestałam pić alkohol. Czasem zdarzało mi się wypić trochę wina lub słodkie piwo, ale zauważyłam, że wtedy mam wielką ochotę na fast foody i często nie potrafiłam się im oprzeć.
A jaki swój sukces uważasz za najwięszy?
Zanim rozpoczęłam leczenie tyłam nieustannie. Ubrania, które kupowałam po dwóch-trzech miesiącach były zbyt małe i musiałam kupować nowe. W pewnym momencie nawet nauczyłam się kupować zbyt duże, ponieważ za duże były tylko przez chwilę. W zeszłym roku, w połowie wakacji uświadomiłam sobie, że chodziłam ciuchach z przed roku. Nie musiałam kupować nowych, bo te, które były w szafie były idealne. Przestałam tyć! W tym roku część ubrań zaczęła być za duża. Zaczęłam chudnąć, ale mam świadomość, że to dopiero początek drogi.
Działasz aktywnie w mediach społecznościowych, pomagając innym, którzy zmagają się z podobnymi problemami. Czy jedzenioholizm z Twojego punktu widzenia to częsty problem, o którym zbyt mało się mówi?
Po pierwsze mówi się zbyt mało. Zwykle mówią o tym problemie psychoterapeuci, ale nie mówią z perspektywy osoby chorej, a z wyuczonej teorii. Nie mówię, że to źle, ale osoba zdrowa przy największej empatii nie jest w stanie wyobrazić sobie co przeżywa osoba zniewolona jedzeniem. Po drugie uważam, że jest ciche przyzwolenie na nadmierne jedzenie. Wystarczy spojrzeć na reklamy, które pokazują „zdrowe” przekąski i producentów produktów śniadaniowych, którzy prześcigają się w pomysłach na sprzedaż. Wszyscy chcą sprzedać jak najwięcej i toczą o to wielką walkę marketingową.
Po trzecie i chyba najważniejsze, często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że mamy problem z zajadaniem emocji. Niech każdy odpowie sobie sam na pytanie „Co robię w stresowej sytuacji?”. Najczęściej sięgamy po słodką lub słoną przekąskę, żeby się uspokoić i nie jesteśmy tego świadomi. Oczywiście nie u wszystkich problem urośnie do takich rozmiarów jak u mnie, ale kiedy zaczniemy bardziej przyglądać się sobie to zamiast zagłuszać, poczujemy emocje i będziemy mogli zareagować adekwatnie do sytuacji zamiast sięgać po batonik.
Zmagania Anety z chorobą możecie śledzić za pośrednictwem social mediów: Facebooka (kliknij TUTAJ), Instagrama (TUTAJ), Tik-Toka (TUTAJ) oraz You Tube (TUTAJ).
Przeczytaj także:
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.