Agnieszka Szwarnowska jest taterniczką i alpinistką. Twierdzi, że od fascynacji górami nie można się uwolnić. To najsilniejsze uzależnienie ze wszystkich.
Lodowiec Breithorn na urodziny
Wyprawa na Breithorn była kolejną na liście marzeń do spełnienia. Rok wcześniej zdobyła najwyższy szczyt Austrii Grossglockner 3798 m n.p.m. Już wtedy, schodząc, planowali z mężem kolejną wyprawę. Tym razem na wyższą górę. Żartują sobie, że to jest ich wspólne uzależnienie. Takie zdrowe uzależnienie.
- Góry upajają. Człowiek uzależniony od nich jest nie do wyleczenia. Można pokonać alkoholizm, narkomanię, słabość do leków. Od fascynacji górami nie można się uwolnić. To pociągnie zawsze - mówi Agnieszka.
Długo się nie zastanawiali, gdzie wyjechać i co zdobywać.
- W kwietniu, w moje urodziny, wiedziałam już, że moje marzenie stanie się rzeczywistością. I stało się! 8 sierpnia 2019 roku o godzinie 10.29 zameldowaliśmy się na szczycie pięknego lodowca Breithorn 4164 m n.p.m - wspomina Agnieszka.
Jak Agnieszka zdobywała szczyt Breithorn
Ogólny plan wyjazdu obejmował aklimatyzację w dwóch schroniskach. Pierwsze - Gandegghutte na wysokości 3030 m n.p.m., do którego Agnieszka z mężem weszli jeszcze „na sucho” bez sprzętu. Kolejne - Rifugio Guide del Cervino 3480 m n.p.m. już z użyciem sprzętu i raków, gdyż do schroniska prowadził lodowiec. Po dotarciu do pierwszego schroniska i aklimatyzacji, następnego dnia dotarli lodowcem do drugiego.
W górach pogoda jest nieprzewidywalna. Gdy wchodzili na wysokość 3480 m, zmieniły się warunki. Wiedzieli, że o godz. 11.00 okno pogodowe się zamknie. Jednak zdecydowali, że pójdą dalej, by dotrzeć do drugiego schroniska w dobrym tempie, by zdążyć przed „niespodzianką pogodową”. Niestety, załamanie pogody przyszło 20 minut wcześniej niż przewidywały prognozy.
Wchodzili na szczyt we mgle, grad walił nieubłaganie
Dobrą, choć nie do końca słoneczną aurę, nagle zastąpił hulający z prędkością 60 km/h wiatr.
- Grad walił nieubłaganie, świat zniknął za zasłoną z gęstej mgły- wspomina Agnieszka. - Widoczność była praktycznie zerowa. Naszym szczęściem było dotarcie na czas do drugiego schroniska i uniknięcie większych, nieprzyjemnych niespodzianek. W środku czekała na nas pyszna kawa, wspaniali włoscy gospodarze i wygodna prycza z milutką pościelą.
Lodowiec Breithorn błyszczał jak gwiazdy nocą.
Trudno było uwierzyć w to, że następnego dnia mają być już dobre warunki pogodowe, która umożliwią im atak szczytowy. Jednak tak się właśnie stało. Po kolejnym dniu aklimatyzacji przyszła piękna słoneczna pogoda.
- Patrzyliśmy w okno i naszym oczom ukazał się błękit czystego nieba i blask słońca. Wpadłam w euforię. Szybko spakowaliśmy plecaki ważące 15-30 kg i wyruszyliśmy w kierunku szczytu - mówi Agnieszka. - Słońce paliło nasze policzki i nosy, a lodowiec błyszczał jak gwiazdy nocą. Wtedy poczułam, po raz kolejny, że świat jest piękny i mam to szczęście, że mogę tutaj być. Nucąc piosenkę Lady Pank „Wspinaczka”: I pięknie jest, choć tlenu coraz mniej..., podążałam z moim Sebastianem na szczyt - dodaje.
Zdobyli masyw Breithorn 4164 m n.p.m
Zdobywając masyw Breithorn 4164 m n.p.m. Agnieszka zdobyła nowe doświadczenia. Będąc na szczycie podziwiała z oddali Mont Blanc, majestatyczny Matterhorn, chłonąc monumentalne piękno gór. Na szczyt można dostać się na kilka sposobów. Wjechać kolejką na Klein Matterhorn na wysokość 3820 m. Ograniczyć się do wjazdu na wysokość 1850 m albo na 2900 m lub pójść z Zermatt. Wybrali tę ostatnią opcję, ponieważ zależało im na aklimatyzacji i zdobywaniu szczytu od samego początku po jego wierzchołek. Bez ułatwień. Nie zawsze „pod górkę” musi znaczyć gorzej.
- Zawsze pamiętam o tym, że góry nie są sprawiedliwe lub niesprawiedliwe. One są po prostu niebezpieczne. Bez ludzi jednak tracą wiele ze swojego piękna, są martwe - dodaje.
Gdy zdobyli Breithorn zaczeli marzyc o kolejnej wyprawie
Wierzchołek Breithorn o wysokości 4164 m to piękny lodowiec w Alpach Penninskich na pograniczu Włoch i Szwajcarii. Dla Agnieszki jednak najpiękniejsze było to, że wyprawa stanowiła prezent od męża na czterdzieste urodziny. - Opuszczając Szwajcarię zaczęłam już pisać w głowie nową historię. Narodził się kolejny plan. Zdobycie najwyższego szczytu Turcji. Jest to wygasły wulkan Arrarat 5137 m n.p.m. Moim mottem życiowym są słowa: „Życie trzeba przeżyć, a nie przeczekać”.
Agnieszka plan wcieliła w życie. Razem z mężem zdobyła kolejny wymarzony szczyt. Na Arrarat weszli z mężem, by uczcić rocznicę ślubu. Przeczytacie o tym tutaj
Macie pasje, spełniacie marzenie? napiszcie nam o tym na adres: redakcja@magazynona.pl
Przeczytaj również:
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.